Paryżanka – esej o Paryżu

miałam napisać esej o Paryżu, może wysłać do jakiejś redakcji, , a nóż by się spodobał, porobiłam fajne zdjęcia i fajne obserwacje le petit Paris, usiadłam i napisałam to…Paryżanka. By nabrało mocy dołożyłam wpis z powieści, którą niedawno zaczęłam o pisarzu 😉 Napiszę więc wieczorem esej o Paryżu a dziś wstawię…no własnie chyba jakaś fabuła mi wyszła. Schritt um Schritt esej już wkrótce. …
* * *
Wstęp.
Śnienie…
zło zabiera nam miłość byśmy pogrążeni w mroku poddali się rozpaczy w tęsknocie za miłością w nas niewypowiedzianą lecz w bólu wykrzyczanego kłamstwa traum dzieciństwa.
To krzyczy małe dziecko w nas, żądając miłości, odebranej nam dzieciom tego świata, jesteśmy zbyt słabi byśmy mogli sami nauczyć się kochać, po to dany jest nam drugi człowiek.
ostaną się tylko najsilniejsi, którzy potrafią iść samotnie przez życie, zła się nie ulękną, mimo samotności, nie zejdą na manowce. Pomóc możemy tylko temu kogo kochamy, reszta jest bez szans, uratujemy tylko tego, dla którego wskoczymy w ogień piekielny, mąż i żona, rodzic i dziecko, po to mamy dwie ręce. W jednej mocno trzymamy męża w drugiej dziecko.
silne dłonie utrzymają huragan armagedonu, mocne palce a paznokcie w kolorze malinowym, jak żywa krew, która tryska z serca, nie karmazyn, nie burgund, lecz żywa malina, poziomka, nawet nie truskawka, lecz malina, by była słodka i gorzka bez cukru, bo kto to słyszał by maliny jeść z cukrem ?
kto zrywa jagody goryczy ten nie zazna miłości
kto zrywa jagody sukcesu ten nie zazna miłości
kto zrywa jagody zemsty ten nie zazna miłości
lecz pozna ją, zrywając jagody goryczy, sukcesu, zemsty,
utracona, widoczna gdzieś w oddali nabierze smaku wszystkich jagód,
będzie miłością pełną.
* * *
Zdaję się, że widzę…Gdzie ? Przed oczyma duszy mojej
Wiliam Shakespeare
„Paryżanka”
Nie kupiłam przypinki z napisem „la liberte”. Nie było podaży nie było popytu. Dziś wolność była we mnie, odkryłam gdy wysiadałam na stacji o jeden most za blisko. Na stacji Anvers był Paris i Monmartre, stacja przed Bombaj i Rusia Rusia ? tylko bez upału i krów na ulicach.
Spragniona miłości niczym Maria Antonina, w poszukiwaniu Delfina, które jak wiemy są monogamiczne, w tureckim sklepie w dzielnicy żydowskiej kupowałam słodkości, lecz jedną dla smaku. Nie stołowałam się jak ona na tureckim bazarze by wypić muślinowe kakao zamiast soczystego francuskiego pocałunku, bo znałam zbyt dobrze jej historię. Deser jest po dobrym obiedzie, podanym z miłością, wówczas wystarczy kęs kolorowego cukru w wersji sote. Wkładany do ust, najwykwintniejszy nie zastąpi słodyczy ust ukochanego, kogoś, komu ufasz bezgranicznie… we wszystkim. Więc nie będzie topoli ale na pewno lipa, by ładnie pachniało. I będzie umiar we wszystkim, jak liczba 14 zsumowane 5, daje miłość, jak ONA i ON. Najpierw będzie o NIM a może i o NIEJ ? Więc…
Jedzenie kojarzy mi się z czakrą podstawy. W dobrym wydaniu, podawane w małych porcjach, lecz stałych stanowi credo mojego życia. Delfina Maria Antonina była muślinowa jak Coco Chanel w obecnej odsłonie. Pudrowo – różowa z domieszką błękitu. Zapach jaśminu, po wyjściu z metra i piękne wiosenne słońce. Czy ja nią kiedyś byłam ? Załóżmy wariant, że to jedna se moi … a do trzech razy sztuka i diabły miłości nie odbiorą.
Po trzykroć więc Paryż i po trzykroć wiara nadzieja i miłość, bez dialogu Judasza, nim kur zapiał. Wystarczy zmienić miejsce pobytu by trawa stała się bardziej zielona. Lecz te smutne twarze w metrze. Tylko piękne Afrykanki, matki i córki we włoskich soczewkach z francuską oprawą nie zdejmują ich, bo po co ?
Czakram Jowisza jest na Wawelu, gdzie miały być święta i tłumaczenie się ze wszystkiego, a jedno jej słowo : mamo wolę Paryż, i w ruch poszedł obraz ze ściany. Na obrazie latarnie i paryskie tango, taki film bo tego tam nie ma. Może było kiedyś a może w innej odsłonie ?
3 dni potrzebował Jezus by móc zmartwychwstać, nim kur zapieje 3 razy ktoś wyrzekł się jego, 3 dnia dał ludziom nadzieję, na napełnienie czakry podstawy solidnym jedzeniem.
Za pierwszym razem wyszło z gromadą, i miliardy pozowanych zdjęć, by uchwycić chwile, i cóż że w strugach deszczu. Nie byłam gotowa by jechać z nią sama. Dziś doceniam 4 dni i 3 parki dla dzieci. To dla tych zagubionych a ja wtedy taka byłam. Skopana polańska Wenus wsiadła do autokaru, zapłaciła za mediatora i z pochylonym karkiem skłoniła się jego pani adwokat. Dziś z francuską nonszalancją zrobiłabym show na tej samej sali rozpraw. Dołożyłabym ruch dłońmi i na pytanie po polsku bez cienia empatii trzymając koronę mocno na głowie niczym rasowa Paryżanka odparłabym w języku Coco z wartością dodaną z racji urodzenia w kraju, gdzie trawa jest soczysta już w kwietniu a pola żółte. Tamten czas był jednak polski i polskie niepokoje. Spotkana w autokarze Ukrainka studiująca coś tam w Polsce pachniała Chanel. W nieśmiałością w głosie pytałam wtedy samą siebie : – ale skąd ma na to kasę? A ona z francuską manierą, której nauczyłam się dopiero niedawno, odparła, że wybrała mądrze a on ją uwielbia. Mówiła coś o sekrecie i sile przyciągania. Dziś wiem, że to bzdury, że samo nic nie przyjdzie, to ciężka praca tylko teorie sprzedaje się ludziom, by nie wydali wyroku na Ciebie. Za każdy rodzaj sukcesu płacimy. Ona miłością zapłaciła za Disneyland dla dorosłych ja zaś pokorą za drugi policzek, który nadstawić musiałam.
O drugim dniu. Miała być sobota skoro jesteśmy w okolicy świąt wiosny, opowiem tylko tyle, że la liberte jak na francuską modę przystało pachnie soczystą maliną krwi i odwagą. Na szybko zmienione plany i zamiast Paryża obchody dnia Zjednoczenia Niemiec, marsz nazistów i okrzyki z krawężnika : Ihr habt den Krieg verloren (Przegraliście wojnę). Bardziej bałyśmy się tych krzyczących niż cichego tłumu pochodu, chociaż to z niego wiało siłą i determinacją. Tylko jedno hasło ein Land ein Volk (jeden kraj jeden naród) wyrażało chęć zachowania odrębności. Czy słuszny czas pokazał we Francji właśnie.
Zielony bilet i hasło jak wytrych.
– na 17 urodziny zabiorę ją do Paryża.
– nie dam Ci paszportu.
– nie musisz, ma dowód.
– jesteś zwyczajnie głupia
– jak to dobrze, że nie obchodzi mnie już Twoja opinia na mój temat.
Lecz nim był Paryż biegłam w górę zamiast w dół. Ktoś mówił, 14, a ja zrozumiałam, że jednak w prawo, gdzie siła prawej dłoni… pod górę jednak było. Na obcasie niczym piruetem na lodzie, to nic że nawet rolek nie opanowałam, więc tym piruetem ostry skok potrójny axel i biegnę jednak w dół, skupiona na lewej stronie ciała, chodnika, i chyba serca. I wtedy kolor ten zobaczyłam po raz pierwszy. Pomarańczowy worek z napisem OBI nadleciał, bym choć na chwilę zatrzymała się czy warto ?
– To nie jest partner dla Pani. – brzmiał pierwszy wyrok.
Statystycznie rzecz ujmując, każda która ma nadzieję pyta kogoś o radę. Pytająca ma wątpliwości, nie wie co z nim, bo zniknął, bo odszedł, bo telefonu nie odbiera, bo zmienił numer, bo wyjechał do Vegas, bo jednak … Nie oczekujemy wyroku lecz prolongatę, a na pewno nie ocenę : to nie jest partner dla Pani. Być może bilans zysków i strat za radą ukraińskiej sąsiadki z autokaru w drodze po „la liberte” byłby jednoznaczny, lecz serce nie zna arkusza w Excelu. Więc zamiast w dół biegłam najpierw w górę. Bateria rozładowana w laptopie by sprawdzić adres.
– To niemożliwe by się zmienił, byłam tu zaledwie rok temu.
Plac budowy budynku, kłódka na wejściu na teren budowy, numeru kierownika remontu tego gmachu nie podali. No szlag, bym zadzwoniła jak wejść mam na 7 piętro i zapytać o niego. Chłopak na przystanku pytany o drogę mówił
– O to blisko właśnie stamtąd wracam.
Uśmiech odebrałam za znak sprzymierzenia, on też tam był i spokojnie pali fajkę i opowiada o czymś kumplowi.
Tylko czemu pali fajkę ? Przecież ten Szaman oczyszcza. Może on z tych niedowiarków ? Przecież ten czakram na Wawelu ja czułam gdy inni nie czuli na wibracje ściany pytali
– I już ?
Szarpię za kłódkę, mocno trzyma. Światła jeszcze się nie palą, to nic że plac budowy, wszak jestem w innym wymiarze rzeczywistości, odklejona od niej więc mam prawo, sądzić, że za magiczną kotarą, kopułą absurdu siedzi on, mały człowieczek pewnie w pomarańczowych szatach i decyduje o planie połowu jesiotra na wodach zimnego Dunaju. Dlaczego wtedy nie zapytałam jak on wygląda ? Nie miałam odwagi wejść do środka, byłam więc tylko obserwatorem. Słyszałam, że droga do niego zawsze jest trudna, że diabły nie śpią. Nie chcą by człowiek był szczęśliwy i odkrył Eden, Raj utracony, który był tuż za tą kłódką, Laptop padł, mogłam naładować, komórka padła, mogłam naładować a nie na diabły zwalać.
Przemiła narzeczona skośnookiego chłopaka na swoim telefonie sprawdziła adres.
– A co tam ma być ?
– Terapie naturalne, lecz bardzo pomagają … – po co ja się tłumaczę.
– Przenieśli, to zaledwie dwie ulice dalej, Plac Wolności, numer…
– 14, szybko dokończyłam.
– Tak, 14.
Siła jest w ludziach a miłość pokona każdego diabła, który chce mi udaremnić drogę po wiedzę.
* * *
– To nie jest partner dla Pani – znowu zabrzmiało jak wyrok.
– Ja sądzę inaczej.
– Proszę poszukać kogoś odpowiedniego dla Pani, on Panią spowalnia. Jest niczym gąsienica przy gepardzie.
– Gąsienica zamienia się w motyla i wyrastają jej skrzydła.
– Nie każda, on czołga się po ziemi.
– Czy istnieje prawdopodobieństwo, że Pan się myli ? – nie miał pomarańczowych szat pozwoliłam więc sobie na wejście klinem w potok jego słów.
– Kontakt z intuicją lub sercem należy do Pani, ja tylko mówię co widzę. To Pani podejmuje decyzje.
To po to przejechałam 300 kilometrów i wydałam fortunę by przekonywać jego i siebie, że jednak poczekam. Aż urosną mu skrzydła.
* * *
– Nie zajmuj się mną tylko nią – brzmiał jego wyrok, tym razem. Po czym zniknął. Wyłączył telefon.
Miałam zrezygnować ze wszystkiego, z niej. Nie chciała mnie. Na każdym kroku okazywała, jak jestem jej niepotrzebna. Że jest już prawie dorosła. Jak budować relację z kimś kogo widuje się sporadycznie ? Jak budować miłość by nie zwariować, jak dbać o kogoś, kogo się prawie nie zna ?
– Lubisz makaron ? Bo ja tak.
– Nie znoszę – odpowiadała tonem ojca.
– Uwielbiam Fantazy a Ty ?
– Wolę animę.
– Jest fajny koncert, może byśmy poszły ?
– Nie spodoba ci się moja muzyka.
– Może gdzieś razem pojedziemy ?
– Nie stać Cię.
– Po kim ty to masz ?
– Może po Tobie ? – po czym dmuchnęła mi prosto w twarz papierosem.
– Raz byłyśmy w Paryżu, byłaś mała, pamiętasz?
– Tak, i to że kupiłaś mi lalkę, której nie znosiłam.
– Jak to, uwielbiałaś Gabrielę.
– Lubiłam Sharpej, to Ty lubiłaś Gabrielę.
– Sądziłam, że Gabrielę, ona jest jak ja…
– A ja jestem jak Sharpej i taka pozostanę.
(,,,)