Taka piosenka z Nowiem na
smutno ?
na smutno by to było
gdybyś m się znowu śniło
taki płomyk w moje oczy wpadł że hej
iskry lecą, ludzie coś bredzą
o tych dzieciach co ich nie ma
a ta moja kruszyna mała
ile ze mną przejść musiała
by w słowika się zamienić
ile czasu i wylanych łez
krainy lodu bez nart też
zdjęć nie zrobionych naszych wilgoć od mych dłoni
co palcami błądziły po rosie w pociągu
przykrywam kołderką
i szlocham w jej czapkę
że ludzie ludziska na stoku co pili
maleńkiej istocie w piżamce mleka dać nie potrafili
szlochała, zbyt długo, i zbyt gwałtownie tłumaczyć wam chciałam
prawdy i prawidła nie dla tego świata
gdy ten słowik już prawie o świcie zerwany
łagodnym tonem głosu herbate mu podał
rzekł mamo, w psychologiczne bajki jego męki schował
uśmiech uroczy prawda mamusiu ?
tamten zbyt żywy a Ty moja córeczko
wyrosłaś nie wiem kiedy
jak Ci się udało matko chaotyczna
tę piękną lilię wyhodować, tak krystaliczną
idealistka co swój geniusz w karku chowa
drobne plecy są mym grzechem czy mą blizną ?
z Nowiem szansę ostatnią ludzkości dałam
w człeku obcym mężczyznę uszanowałam
gdy skopana ma wrażliwość modrymi oczami popłynęła do innych oczu
one rzekły, pisać i pleść wianki Tys powinna nie o kasę się chandryczyć
z kopa daj mu, niech poczuje,
może jednak rada mała, by człowieka uszanować
zamiast kłody i zgniłej wątroby
może mu wyłuścić prawdy świata tego wielkie
może człek ten liczy na mnie
Jezu, debil, co za debil z Ciebie matko
walcz o dziecko, nie o gawiedź
czy ty widzisz te szarańcze ?
perły lodu po poliku zatopione szybko schły
ostatni komar uleciał z nim wszystkie pchełki i wszy
o Judaszu co zdradzony niby czuje się wojownik
w swojej twierdzy w swojej zbroi
siedzi niczym kupa złomu
jak ten dzięcioł z Oz Krainy
serce martwe lata stracone
czyjaś energia czyjeś dobre myśli
poszły w nicość, świat zapomniany, kosmos sprzedany
córka słowika z Bogini zrodzona
głosem Anioła dziś matkę swą przywoła
we śnie do niej przyszła gdy ta w końcu ujrzała Boga
w dziecku swym delikatnym i siebie dziewczynę
którą była w dawnych dziejach
z tym samym stygmatem na oczach co wtedy
gdy jak łania do swego męża krzyczała o opiekę
i bezmiar miłości eony temu utraconej
gdy szukała jej nad morzem
razu pewnego, tam na plaży przywołała głosem mewy tuż za oknem
na czwartym pietrze
pod liściem klonu tuż pod jemiołą
samotna w oddali niczym ojciec i matka
kucharz i taksiarz, przyjaciel i wyliczanka
od przewinien nie własnych lecz jak własne liczonych
nasłuchiwała odgłosu losu
czy dzień godzin siedemnastu wyda dzisiaj jej cenzurkę
gdy do północy zostało jeszcze kilka
liczone z arabska o mężu i dzieciach
o pasjach, zawodach, poetach i śmieciach
o licznych zabawach i minutach bez celu
gdy szła ulicami dzwoniąc mamo tak wielu nie usłyszało naszego płakania
dziś tort kroiła na części trzy czy cztery
chłopaków ustawiła, skąd kod ten miała dla nich ? wszak było ich tak niewielu
każdy do kuchni jej matki wchodził
na miłą rozmowę pierwszą gdy karmiła
ich opowieściami które ona potem celebrując lub plując powtarzała lub milczała
wybór słuchacza matka szybko pojęła
kod wyuczony by słuchać jej głosu
słowika co o wschodzie ją zbudził
lecz zasnąć już nie dał, dopiero z wieczora
gdy słońce zachodziło a liście pożółkły
w upalną niedzielę tego pięknego miesiąca
Bogini wyrosła na jej łzach połykanych
z maseczką lomi uroda odzyskana
i uśmiech co zagościł
gdy chłopaka pożegnała
ruchem dłoni Kobiety spełnionej
-matko udało się, jasne ?
-tak.
Toruń, dnia 30 września 2016 – Vilin