Paryżanka – Na plaży

* * *

W pewnej chwili postanowiła odwrócić przeznaczenie.

Jeżeli w domu czuję się  samotna i nie dom jest problemem, lecz samotność w nim, muszę poszukać lub pozwolić odnaleźć się komuś dla kogo mój dom będzie końcem samotności i spełnieniem marzeń. Żyła iluzją dopóki trzymało ją marzenie o domu, skoro nie mogło zostać spełnione postanowiła to odwrócić.

– To o tej klepsydrze mówiła Maria – pomyślała ucieszona, że nagle doznała olśnienia.

Niesamowity chaos myśli towarzyszył jej każdego poranka.

-Wyprowadzić się z domu ? Poszukać nowego ? Może zmiana pracy pomoże ? A może zwyczajnie sam ogłoszenie, że szukam, nie …jestem poszukiwana musi brzmieć, ja nie mogę szukać – pomyślała. Każdego dnia budziła się inaczej. Jednego naciągała na siebie kołdrę i nie chciała słuchać nawet śpiewu ptaków za oknem. Śpiew był niesamowity.  Nie chciała tego, mimo że podniebne gody słyszane z okna rozpoczynały się w magiczną godzinę, czwarta nad ranem, gdy świat o brzasku dopiero budził się do życia, pierwsze wstawały ptaki. Nie chciała jednak żyć, chciała tylko spać, przeciągała w nieskończoność moment by wstać, podjąć decyzję o kolejnym dniu, o ratunku, który nie nadchodził znikąd. Przeciągała więc ten moment tak długo jak się dał. W chwili gdy dzieci zaczęły jak ona do pracy tak one do szkoły i przedszkola zasypiać, a ciągłe przepraszanie weszło jej już w krew, jak kod wpisany w usprawiedliwienie od życia, gdy lekarka bez skrupułów powiedziała

– Proszę Pani, Prosac to nie jest sposób na życie. – gdy [pierwszy komornik zapukał do drzwi a wychowawca starszej córki skwitował ją twierdzeniem – Ja nie mogę sobie pozwolić na depresje, bo mnie zwolnią. – wtedy postanowiła wstać. Doskonale wiedziała jaki ma to wpływ na jej dzieci, które chłonęły jej depresję jak gąbka. Córka stopniowo zamieniała się w nią, powoli bladła radość na jej ślicznej buzi. Ten chaos myśli.  Dziś nie był to dzień dobry na depresje. Czasami czuła, że wypłakała swój ból , bliska oświecenia, że dotknęła stopą duchowości, nie czując emocji miłości i nienawiści, że w końcu nastąpiła upragniona równowaga pomiędzy braniem a dawaniem, pomiędzy złością a radością. Ilekroć była blisko brama raju otwierała się gdy widziała uchylone drzwi, promień słońca oświecał jej duszę niczym neptun który trójzębem dotykał jej czoła, by za chwilę…

– Rany boskie- krzyknęła. Pobiegła do kuchni, wyjęła kamień podarowany jej przez tego dziwnego człowieka na targach kamieni. Cztery trójzęby. Wcześniej próbowała po swojemu rozkodować znak na kamieniu.

-Jest wysłannikiem piekła czy nieba ? Kiedy przestałam ich odróżniać ? cztery trójzęby, po 3 razem 12 jak mój astrologiczny neptuński dom. Cholera jestem w neptuńskiej czarnej dupie. – Przerażona zasłoniła kamień chusteczką. No jasne, w czterolistna koniczynkę.

– Jakiś pierdolony kolejny znak ? no ile można co ? – krzyczała sama do siebie z tej bezsilności i braku opieki kogokolwiek. Tak bała zaufać samej sobie, że trzymała się dziwnych kodów. Zazwyczaj brzuch jej odwieczny barometr mówił jej, w którą stronę ma podążać. Lecz tym razem nie mówił jej nic.

– No cóż, utraciłam intuicję. A w mordę jeża z tymi bzdetami. – lecz nie było jej do śmiechu z tym trójzębem, który nadal był dla niej niewiadomego pochodzenia.

– Ja zwariowałam, po prostu zwariowałam.-

Ilekroć spoglądała na ludzkie twarze potrafiła doskonale odczytać duszę człowieka, widziała dobro i zło, głównie co mają do przerobienia na tym ziemskim padole. Czuła się wtedy wybrańcem, nieziemską istotą, zamieszkującą chmurki, niczym, bogini w swej świątyni. Widok z okna na chmury każdego dnia oraz brak ochoty aby ze swej wieży samotności zejść do ludzi utwierdzał  ja w poczuciu misji do spełnienia, rola wybrańca by pokazać światu jak mają żyć. I nagle zwykły kamień zamienił jej stratosferę z oazy boskiej nicości w totalny misz masz, chaos myśli tym większy, im większe było jej przerażenie. Ślady na wewnętrznej stronie rąk u koleżanki, która nieostrożnie wyjmowała potrawę z pieca przypisywała wpływowi emocji na zdrowie człowieka i głosiła nie pytana monolog na temat zdzieranego naskórka, niczym wąż, który ma zdjąć skórę, a czy jest zaczerwieniona czy naskórek odpadł w lewo zamiast w prawo, stanowiło to punkt wyjścia do rozważań wszelakich.

– Kurne, ja rękawic nie założyłam. Ot i cała filozofia.- koleżanka grzmiała niczym sztorm na Pacyfiku, co utwierdzało Salinę tylko w przekonaniu,  że zapewne nawet nei zdaje sobie koleżanka sprawy, że właśnie przechodzi metamorfozę.

– Powiedzieć jej co widzę ? – pytała Salian samą siebie.

– A ja widzę ciemność u Ciebie dziecko i sporo negatywizmu. – odfukiwała każda kolejna koleżanka, którą Salina próbowała pouczać.

Za każdym razem miała gotowy przepis, niczym lekarz z rozpoznaniem i epikryzą, i już wydawała receptę z trasą do apteki, gdy kolejna urzędniczka z wykrzywionymi ustami, która wyprosiła ją z biura sprowadziła ją z obłoków neptuńskich na ziemię.

– Do piątego pokolenia włącznie będzie pani mi tu wykrzykiwać a włosów nie myła od tygodnia. –

Kovu położył się na brzuchu, po lewej stronie, leczył wątrobę, zbiornik bólu, agresji, złości.

– Dopóki mruczę leczę Twoją duszę, gdy przestanę lub mnie znokautujesz odejdę. –

Kot leczył jej dusze, ilekroć kładł się na niej z rana. Był strażnikiem radości istnienia. Kładł się na sercu, gdy bezsilna po przepłakanej nocy z otwierającą się czakrą serca wiła się z bólu samotności. Lizał czoło, przytulał się do policzka, gryzł stopy, wskakiwał na twarz, gdy nie chciała wstać.

– Wstawaj- wykrzykiwał nagłym skokiem po czole. Przychodził do niej jak pies, wykarmiony przez nią strzykawką był albo na niej zafiksowany niczym na matce lub zwyczajnie zesłały go niebiosa by uruchomiła 6 i 7 zmysł. Dziś poranek był inny. Podobny do wielu, lecz zmieniła w sobie nastawienie. Ta odwrócona klepsydra o której trąbiła jej Maria. Wizyta u dzieci na koloniach dotleniła ją. Zachwycała się widokami prawie górskimi, jeziora, las,  ciemny, zielony, nie wypłowiały lecz soczysty w swej ciemnej zieleni. Ludzie też mówili z innym akcentem. Ten człowiek na skraju drogi, który kosił trawnik gdy pytała o drogę, nie mogła o nim zapomnieć. Męskie rysy twarzy, ubrany zwyczajnie, silne męskie ramiona, no raczej nie wyrzeźbione na siłce lecz od koszenia trawy w sobotni poranek. Patrzyła z zachwytem, gdy z obcym akcentem tłumaczył cierpliwie jaki ma jechać. Wilczur za płotem nie szczekał na nią tylko przyjaźnie podbiegł. Było coś niesamowicie ciepłego w tym człowieku. Jakby pierwszy znak tego dnia jaki chciała poczuć się u boku mężczyzny. Tak, odkąd wypłakała prawie wszystko, wiedziała jaki chce się czuć u jego boku. Bezpiecznie i ciepło. Nie miało znaczenia miejsce, gdzie razem mieliby zamieszkać,  mogłaby mieszkać nawet na głazie. Znaczeniem było samopoczucie przy nim i jaka ona przy nim była. To on nadawał ton jej istnieniu, sprawiał że mogła się poczuć doskonale w swej niedoskonałości. Nie wciągała brzucha, nie grała w żadne gierki, wyzwolił w niej ogromną radość istnienia.

– Tak rzadko spotykała takich ludzi, zbyt rzadko – jeszcze nie odkryła prawdy o sobie w chwili gdy wypowiadała te myśli, że on też odebrał ją jak kobietę wolną, przyjazną i miłą, rezolutną i pewną siebie. Działała również ona na niego jak lustro. Przeglądał się w niej, im dłużej widział zachwyt w jej oczach tym chętniej opowiadał coraz to dłuższe zdania o tej samej drodze. Chciał już dorzucić opowieść o lipach rosnących na pobliskiej skarpie, zachwycony tak nagłym widokiem niezwykłej istoty, lecz ona krzyknęła – dzięki, trafię – że niespiesznie powrócił do swego zajęcia, koszenia trawy w leniwy sobotni poranek.

Na plaży najpierw zobaczyła jego, mężczyznę. Tak miał wyglądać On, ta fryzura lub jej brak.  Krótkie włosy, żołnierskie. Tak, zdecydowanie miał w sobie coś z żołnierza, wojownika. Przypomniała jej się plaża z mężem czy innymi. W żadnej z tamtych plaż nie było bliskości, którą zobaczyła w nich.  Ten człowiek na plaży wyglądał jak On, widziała już go kilkakrotnie, zawsze z inną, zawsze podobny typ Jej. Wysoka, szczupła, długie proste włosy,  pewna siebie, na pewno nie dobrotliwa jak ona.  Czy była jego żoną, tamta kobieta ? Nic innego nie przyszło jej do głowy poza tym, że to mąż i żona. Obserwowała jak zona patrzy na niego, w jaki sposób z nim rozmawia. Oni rozmawiali, nie prowadzili monologu każdego swego, nie siedzieli obok siebie nie zainteresowani sobą. Oni zwyczajnie rozmawiali. Siedzieli obok siebie wpatrzeni. Właściwie to on był wpatrzony w nią, ona zaś pozwalała uwodzić się jego spojrzeniu. Mnóstwo ludzi wokół nich na plaży lecz oni byli tylko dla siebie. On siedział po lewej jej stronie, ona po prawej, obok siebie lecz zwróceni twarzami ku sobie,  nie siedzieli na wprost a jednak ich dusze patrzyły na wprost razem.  Rozmawiając pokazywali sobie coś co każde z nich zauważyło oddzielnie a może i razem ? Bił z niego ogromny spokój, nie miał potrzeby zauważania innych kobiet. Ona zaś czuła w nim bezmiar bezpieczeństwa i bycia dla niego nie gwiazdą, chociaż sprawiała takie powolne wrażenie, lecz partnerką. Czuło się od niej bycie trochę w tym związku ważniejszą. Miała na sobie biały podkoszulek, mimo upału tego dnia, siedziała w bikini i podkoszulku. Z tyłu córeczka lat najwyżej cztery wieszała się jemu na szyi.

– Dlaczego nie wisi na niej ? – pomyślała.

Czerpała siłę z oglądania tej kobiety i zachwytu tego mężczyzny nią. W tej kobiecie nie było pośpiechu matki, córeczka ani razu nie podeszła do niej.  Miała idealna figurę, włosy odganiała z pleców, przerzucała do przodu  to do tyłu. Niespiesznie, co chwila posyłając jemu uśmiech i pełne zrozumienie.  Stanowili dla niej parę idealną. On zajmował się ich córką ona zajęta sobą i byciem po prostu piękną, zdjęła bluzkę, niespiesznie poprawiła bikini i oparła głowę na różowym kole do pływania.  Mężczyzna wstał, wziął małą za rękę i poszli do pobliskiego baru.  Jaki cudowny obrazek, pomyślała. Idealny on, nie z tych mega przystojnych a ona w jego oczach piękniała. Nie przytłaczał jej nadmiar obowiązków, nie zwracała uwagi na innych ludzi.  Czuła się piękna w jego bliskości, otoczona jego zachwytem, opieką, ciepłem, radością.

– Tak po prostu wziął córkę za rękę i poszli po frytki. Kurcze jakie to proste, tak znaleźć idealnego mężczyznę przy którym ona może być idealna.  Co ona ma w sobie takiego, że przyciągnęła właśnie jego ?  nie kłócą się o to, kto ma zająć się dzieckiem, porozumiewają się bez słów, delektują się wspólnym życiem i wspólna plażą-

Z tych rozmyślań przywołał ją głos jej córki.

– Mamo, skoczysz ze mną do wody? Zapytała nieśmiało, wiedząc, że matka boi się skakania. Nie wiedziała co ma zrobić. Znowu miała być i matką i ojcem, dwa w jednym, takie kurwa 3 w jednym, matka ojciec psycholog. Skoczyć z dzieckiem, przełamać lęk, być tym supermanem, czy powiedzieć : kochanie, ja boje się skakać, nie czuję się pewnie, nie mam tyle odwagi w sobie, jestem lękliwa, samotna, opuszczona, gdy byłaś w wieku tej małej dziewczynki sama biegałam po frytki, nie wylegiwałam się na plaży, lepiłam babki, zbierałam muszelki, kamyki, siedziałam w wodzie z wami lub na brzegu, nie czułam bezpieczeństwa opieki męskiej wokół siebie, nie czułam jej nigdy, nie mam odwagi skakać do wody wybacz kotku…już szykowała się na ten monolog, gdy nagle jej rozważania przerwał głos mężczyzny.

– i co podobało Ci się?

– super- odparła mała.

– to co za tydzień też z nami pojedziesz nad jezioro ? Zapytamy mamę, na pewno się zgodzi.

No jasne, a ja głupia myślałam, że takie pary idealne się zdarzają. Piękna wyrozumiała ona, mająca czas na siebie i siebie realizująca dorwała fajnego faceta męża innej, wskoczyła mu do łóżka w chwili gdy żona go nie rozumiała  lub robiła co mogła by pozbyć się rozstępów, więc on odszedł zostawił żonę córkę i bawi się w niedzielnego tatusia. Typowe.

– Co za flądra- piękność jeziorna nagle stałą się jej wrogiem numer jeden.

Poczuła energetycznie cały ból tamtej żony, samotnej w sobotnie popołudnie, bez córki i bez męża, bo on był zajęty inną na plaży z ich własnym dzieckiem. Że też od razu tego nie zauważyła, bo zazdrościła jej jego spojrzenia, tego pełnego uwielbienia. Poczuła ten ból i tą zazdrość tak silnie jak tylko poczuć może inna zdradzona kobieta.

Zajrzała do netu,  na ulubionej stronce kobieta cytuje fragmenty z książek.  Zaledwie w ciągu roku zliczyła miliony fanów.

– Ludzie mają potrzebę wypowiada się, niczym nieskrępowanego mówienia o sobie, swoich spostrzeżeń – pomyślała.

Kot usiadł znowu obok, gdy ponownie usiadła w kuchni na chwilę by odpocząć. Usiadła w magicznym fotelu, pełnym wspomnień,  myśli, trosk. Z niego obserwowała swoje myśli.

– Wiesz ilu fanów ma ta kobieta ?

– To nie kobieta, to mężczyzna, delikatny i silny jednocześnie, to jego energia, której szukasz – odparł Kovu wylizując łapą wąsy.

Przeraziło ją to, przeraził ją jej własny ból.  Ilekroć sądziła, że on jest jej obojętny wracał ze zdwojona siłą. Ból bycia porzucona dla innej, która wygrała z nią w konkurencji o mężczyznę.

– Czym ona wygrała ?  – zapytała

– Wygrała energią tej na plaży, to samo widziałaś kilka lat temu, pamiętasz w stadninie konnej ? – odparl Kovu.

Racja, już raz widziała taką scenkę.

– No właśnie, zawsze jesteś zazdrosna o energię innych kobiet, które nie mają w sobie empatii matki i żony. Która kobieta zabiera dziecku ojca ? łatwo jest odebrać mężczyznę, który czuje się niekochany. Jest łatwym kąskiem dla innej, która zobaczy w nim coś, co może dostać. Zawsze dostajemy dwie lekcje w życiu. Jedną gdy sami jesteśmy sprawcą a drugą gdy sami jesteśmy ofiarą. Kolejność jest tutaj dowolna. Zaliczyłaś obie – stwierdził Kovu po czym bezszelestnie skoczył do miski z mlekiem.

– Bycie ofiarą trwało o wiele dłużej niż bycie katem, w dodatku najpierw byłam ofiarą a potem próbowałam z akcentem na próbowałam być katem. Został mi złamany palec u nogi, drugi czakram, zagubiona kobiecość.

– Może to kwestia karmy ? – zapytał Kovu.

– Przestałam w to wierzyć, karma to iluzja i więzienie, to rodzaj energii, który trzyma nas w niewoli.  Gdyby żona tamtego na plaży miała w sobie jej energię, delikatna piękność, facet nigdy by nie odszedł od żony.

– Chyba za bardzo obwiniasz kobiety. Popatrz na tą dziewczynkę,  wieszała się ojcu na plecy, może prosiła, tato tato chodź na frytki. Może żona dawno by sama wstała i po te frytki poszła, ona jako nie matka nie ruszyła się. Ty widziałaś zajętych ich rozmową z sobą, czy kąpali się razem w jeziorze ? Może ta dziewczynka im tylko przeszkadzała ? a może chcieli pobawić się w rodzinę ? To jak wyjście do kina czy do opery. Czym innym jest robienie śniadań codziennie a czymś innym lunch na mieście.

– To jak z tym bloggiem ?

– Jakim ? – zapytał.

– Czytam dwa blogi, które okazały się świetną obserwacją społeczną.  Słowa w jednym mniej  popularnym przemawiają do mnie czasem o wiele bardziej niż długie oklepane frazesy wielu, popularyzowane przez innych o większej oglądalności. Ciekawe zjawisko, ta laska stworzyła coś na miarę sztuki niszowej. Może dlatego, że jest od a do z tylko jej, płynie z serca ?  Cudowny styl. Po drugiej stronie musi być ciekawy człowiek, czasem słowa to najlepsza forma ekspresji na nasz ból istnienia i to z niej przemawia. Delikatność, ból i czułość. W drugim blogu autor cytuje słowa zapisane przez innych. Nie płyną one z głębi jego serca lecz z serc innych ludzi. Wiele treści podobnych do siebie, czasem komentarze są treściwsze niż cytowany autor. Niezwykłe studium przypadku, jak wszyscy mamy potrzebę dialogu. Ludzie kłócą się, wymieniają poglądami, niektórzy zawierają bliższe i dalsze znajomości. Lecz z każdego z nich bije ogromna mądrość i samotność. Ktoś wpadnie na przypadkową kawkę ktoś inny zostanie na obiad. Jeden ratuje świat inny szuka miłości.  Szłam wczoraj ulicą. Przypomniały mi się słowa Natalii, że brakuje jej fiesty, codziennego tańca na uliczkach Buenos Aires. Wokół miasta utworzono trasę dla kolarzy, młodziki. Nie wiem ile rund musiały wykonać ale przypomniało mi się, gdy ja jeździłam rowerem górskim po bruku starówki. Te młode dziewczyny jeździły szosówkami po 10 tysięcy każda po bruku na starówce. Rowery aż telepały się.  Kto wymyślił maraton wokół starówki ? Szosówki po brudku ? Głupota totalna. I słowa Marii, bym medytowała codzienność. Przystanęłam, chwilę popatrzyłam, jak jednej dziewczynie spada łańcuch, musiała być wściekła w tym momencie.  Jadąca tuż za nią, miała tego samego pecha, lecz szybko jakimś cudem łańcuch wskoczył. Jak wiele zależy od przypadku ? złośliwości chochlików ? Poszłam więc dalej.  Na rogu trzech młodych chłopaków grało lekki jazz.  Saksofon, trąbka i gitara. Każdy przechodził jakby wstydził się zatrzymać i posłuchać. Wrzuciłam 4 złote, od razu pomyślałam o kodzie cyfry cztery. Kto ma wykonać pracę ? oni czy ja ? Wrzuciłam 3 monety, przystanęłam, by posłuchać koncertu skoro za niego zapłaciłam. Nagle rozbrzmiewa znajoma nuta. Dosyć szybka, jeszcze nie wiem co to ale świetnie do mnie pasuje.  I już wiem co to jest, mój ulubiony zespół i piosenka, przypominam sobie wykonanie, w studio, i tłum poderwany do wspólnego śpiewania.  Przytupuję noga. Obok stanęła para, on w czerwonych butach…

– Jezu, jeszcze jedna opowieść i puszczę pawia – skwitował Kovu.

– A może ta kobieta na plaży musiała być niezwykła ? bo w zwyczajnej by się przecież nie zakochał ? Więc byłam zazdrosna i tę jej niezwykłość, o to bycie ważniejszą, pewną siebie, kokietującą zmysłową kobiecością.

https://www.youtube.com/watch?v=hN5X4kGhAtU