W dalekim Kaszmirze w świątyni muzułmańskiej, rasowa oazowa katoliczka, tuż przed wejściem na drogę buddyjską zawiesiłam sznureczki. Były białe jak ona, nieskazitelne i czyste. Krzesło na którym wisiały białe sznurki przypominało tron, z drzewa cedrowego, pachniało. Młoda muzułmanka łamanym angielskim wyjaśniła jak wpuścić marzenie. – Zamknij oczy, dmuchnij je delikatnie, mały supełek na tej modlitwie, i zawiąż na ramie krzesła. A jeśli się spełni wróć tu i odwiąż sznurek. – Nigdy tu nie wrócę, a nawet jeśli, sznurek zostanie już na zawsze, nie wiem który jest mój. Gdy ona przysłała zdjęcie, po 14 latach od delikatnego puszczenia marzenia wiedziałam, że warto było przejść tę wojnę i wysyłać w kosmos życzenia o pokoju. W tle migotały świąteczne lampki, i choć dzieliły nas setki kilometrów poczułam spokój. Marzenie się spełniło. Ona jest szczęśliwa. – Co pomyślałaś ? – zapytał nasz przewodnik. – Aby ona była szczęśliwa. Pomógł trygon Jowisza do Słońca, dla astrologów to jak wygrana w totka, albo zwyczajnie ważka nad jeziorem, przecież ona może wszystko.