Nueve – odcinek 13 – Przed świtem ( tylko dla kobiet, facetom wstęp wzbroniony )

ODSŁONA 3 – Przed świtem.

Mówią, że najpiękniejszy uśmiech ma ten, który wiele wycierpiał.

– Jan Twardowski

 

Obudził mnie śpiew ptaków, już brzask, dzień się jeszcze nie obudził, ale ptaki już nie śpią. Ten sen, już go śniłam. Byłam jego częścią nie obserwatorem. Stałam nad jeziorem, wchodziłam po schodach, balustrada, stary drewniany dom, ciemny las, iglasty. Przecież wolę liściaste, a ten był iglasty.  Schodziłam ze skarpy do domu, nie weszłam do ośrodka.  Może sprawdzę co znaczy stary dom? Były tam zwierzęta. Czy to ja kiedyś? Ciemne kolory, brąz i mocna zieleń, trochę jasnego. Widziałam głównie kolory, kolory pradawnego lasu.

Która może być godzina? Czwarta rano? Zbyt ciemno, żeby wstać. Ale to uczucie, jesteś częścią tego świata, mała mróweczka na tej planecie, inne mróweczki już biegają, każda za swoim. Biegną do pracy, do domu, do dzieci, do męża, z imprezy, po seks z rana, do łazienki. A jednak nie masz siły wstać, ale do kogo? Do tych ptaków czy do ludzi? Do problemów, do szarzyzny życia, do tej prozy.  Ikar musiał czuć się wolny, szybował jak ptak. Ty masz przecież lęk przed wysokością, lęk przed przestrze nią. Przestrzeń cię przeraża, jak kota trzymanego w domu przez pięć lat. Kot z natury wolne zwierzę, nie wykastrowany, siedzi na piątym piętrze wieżowca, siatka w oknie, wyje do wolności, o której już zapomniał. A gdyby dać mu wolność, czy przeżyje? Ptaki trzymają się w kupie, w gromadzie. Silne samotnie szybują w przestworzach. Czy to znaczy, że jestem silna? Bynajmniej. Nic mi o tym nie wiadomo. Wokół mnóstwo ludzi, a jednak samotność. Czy ludzie na wsi są szczęśliwsi? W mieście możesz ukryć swój smutek, wciskasz się w kabaretki, buty za dwieście wyglądają nieźle. Pan z butiku od razu zauważył, że włoskie. A ja z naiwnością dziecka – kupiłam na allegro, szukałam takich, ktoś wystawiał. Po co bredzisz te opowiastki, czy kogoś to obchodzi?

Gdybyś powiedziała panu – mąż przywiózł z delegacji, zna mój numer. Normalnie szacunek od razu. Kobieta coś warta, mąż numer buta nawet zna, niezłe, a i jeszcze dobrał takie ładne, z obcasem. Fajny gość a jaka fajna ta żona musi być. Tylko ty, naiwna gąska taka szczera do bólu, nic kłamać nie potrafisz i myślisz, że tym zaskarbisz sobie przychylność ludzi? Ludzie chcą iluzji, reklamy margaryny, biała bluzka, pięciolatka gra na skrzypcach, mąż wraca do domu, żonie buzi w drzwiach, ona włosy zrobione, brzuch wciągnięty, kochanie pierogi zrobiłam, z kapustą jak lubisz, z przepisu mamusi.

Ja pierdolę, jak ja chcę mieć taką reklamę margaryny, chociaż dzień tak mieć. A jaki szacunek sąsiadów. Na spotkaniach z koleżankami z naszej klasy wyciągamy zdjęcia, to córka,  śliczna blondynka, gra na skrzypcach, syn jest napastnikiem w szkolnej drużynie piłki nożnej. Mąż kocha mnie nad życie, bransoletkę od Pandory na trzydzieste piąte urodziny dostałam. No zobacz, nosi mnie na rękach po każdej delegacji.

Może on w niej się wcale nie zakochał?  Mówił, że tylko z nią sypiał, bo ma śliczny tyłek. Urodziła tylko jedno dziecko i to w dodatku podobno cesarka była. Całe dnie na siłowni spędza. Wyrodna matka, a mimo to wybrał ją. Bo poczuł wiatr we włosach? Na tym spadochronie razem z nią? Mogłam iść na ten durny kurs. Ale Jasiu wtedy miał gorączkę. Mogłam wziąć opiekunkę i iść na ten durny kurs.

Podobno ostatni sen tuż przed przebudzenie, jest snem wyższej jaźni, nadświadomości, która kieruje swoją energię do świadomości na jawie. Rachela opowiadała jak poznała drugiego męża.  I choć mówiła bardzo oględnie, bez dodatków i opisów, raczej zwięźle, spinając kilka zdań w zaledwie jedną klamrę, nad ranem przyśniło mi się ich spotkanie, kwintesencja połączenia dwojga dusz, w piękny obrazem miłości.

– Na jednym z tych licznych warsztatów na które w młodości chadzałam, taka joga dla elity w kręgu kobiet, każda z nas miała opisać, gdzie spotkała miłość swojego życia – opowiadała wczoraj Rachela. – Było wszystko, kurs dla płetwonurków advance na środku ciepłego morza, kolejka na Jungfraujoch w uroczej Szwajcarii, Bieszczady, na molo w Sopocie. Każda historia ubarwiona, podkoloryzowana, akurat chyba była moda na poznawanie miłości życia w cudnych zakątkach tego świata, taka trochę pocztówka z wakacji. A ja mojego spotkałam na krawędzi wzniesienia na naszej wsi. Szłam po mleko, po drodze zrywałam polne kwiaty lub nasiona. Jakieś zioła by je przenieść do mojego ogródka….

Ta historia była zbyt piękna a sen nad ranem pachniał ziołami, które wystawały z koszyka Racheli i to ich cudne spotkanie. Zerwałam się na równe nogi, pobiegłam z laptopem do kuchni. Otworzyłam nowy plik, czysta kartka, jak kartka papieru na której można spisać czyjąś cudowną historię, dodając opisy, uczucia, emocje.

Była pora zenitu….nie zbyt wydumane. Poranne słońce okalało zboża …. takie trochę infantylne,

Szła do południa, by historia spotkania dwojga ludzi mogła się ziścić jednego dnia.

Poranne słońce otulało twarz kobiety. Podmuch wiatru dodawał jej barw. Wygrzewała ją w blasku niebieskiej cykorii, która kwitła do południa na tle błękitnego nieba, rozkwitała tysiącem drobnych kwiatów, jakby niebo i jego błękit przeglądały się w jej barwach w blasku wschodniego słońca kierującego się na południe. Na ramieniu miała przewieszony lekko już spłowiały koszyk, w kolorze wyblakłej cegły, pamiętał dni swojej świetności, gdy cieszył jej oczy kolorem soczystej czerwieni. Ogromna piwonia w kolorze burgundu ułożona z pojedynczych skrawków sztywnego materiału dodawała mu szyku. Włosy miała upięte w luźny kok, kosmyki bawiły się na jej smaganej wiatrem twarzy. Lekko zmrużone oczy uciekały przed blaskiem słonecznych promieni, a jednak źrenice wypatrywały w gęstwinie zboża płochą sarnę, biegnącą na przełaj. Zapomniany przez ludzi smutek na twarzy skrywała za zasłoną delikatnego uśmiechu. Jeno liście starej brzozy rosnącej przy drodze na wzniesieniu, do którego podążała, znał jej tajemnice. Z rana zawsze pytał : gdzie ty się wygrzewasz kicia ?

– W ukradkowym spojrzeniu

Wysłanym do mnie z delikatną czułością

Co odwagi dodaje

W śmiechu przyjaciela

Gdy odwraca mój wzrok w dotąd mi nieznane

Kolory tego świata

W kroplach rosy na liściach po deszczu

Czy to z rana ?

Nie pamiętam, jakie to ma znaczenie

Kto zostawił mokre ślady na bujności przyrody

W niespodziewanym locie bocianów

Lub może żurawi

Nie rozpoznaję ich imion

Nie zawsze

W odbiciu słońca

Gdy wpada huraganem do kuchni

W sarnach, które przystaną na chwilę

Odwrócą głowę by rzucić w przelocie

No hej

W dostojnym jeżu, przy misce kotki

I skargach, że ktoś jej z tej miski wyjada

Kiedyś w obłokach

W strugach deszczu

I powietrzu, które nim nadal pachnie

I jeszcze w jedzeniu, gdy jestem głodna

Lubię jak dziecko skubać każdy kęs

Gdy wkładam go do buzi

I w tej natalnej nadziei, że przecież mogę wszystko

Ta długo gdy słyszę przyjaciela śmiech

I zalotne spojrzenie saren, no hej

W przelocie

To jak przechadzka po barwach życia

A ono pachnie.

Lecz gdy mam zatkany nos

Jak dawni mnisi oczyszczam go

Od łez

Nie czuję jeszcze wtedy zapachu

Dopiero, gdy widzę przyjaciela śmiech i saren zalotne spojrzenie

No hej.

Pytałeś

Teraz już wiesz.

No hej.

Dzisiejszy dzień.

Rachela zanurzyła nozdrza w kwiatach akacji, wąchała je z niczym nie skrywaną namiętnością. Wpuszczała w głąb siebie cały zapach, zatrzymywała go przez chwilę, po czym jak zagłębiała się mocniej i mocniej upojona niczym pszczoła w soczystym nektarze, zapominając jednak, że ma go dotransportować na delikatnych skrzydełkach i pręcikach na pyszczku do ula dla Królowej roju pszczół. Zachłanna była w tej czynności, dla własnego upojenia się zapachem kwitnących drzew.

– Ło Jezu, miałam doczytać o esencjach kwiatów Bacha.

Głośny dzwonek budzika wybudził mnie ze świata, do którego wiedziałam, że już zawsze będę powracała. Gdy nastanie świt.

* * *

debiut literacki z roku 2016 r. w 21 odsłonach.

„Nueve” (pierwsza część trylogii)

autor : Dorota Olpeter

na okładce akwarela Adama Papke, Przed Burzą