O tym jak skosili mi poziomki.

O tym, jak skosili mi poziomki.
* * *
Od trzech lat poluję na pana, który z samego rana dwa razy w roku bez pardonu kosi mi moje przydrożne kwiaty. Zachwyt niesamowity, gdy przed domem skoro świt zakwita coś na niebiesko, po czym w zasypia  późnym popołudniem.  Gdy to publikuję, a rok nauk wszelakich minął, to cykoria podróżnik. W tym roku również niestety nie zdążyłam wybiec, słysząc hałas kosiarki na czterech kolach. Pechowo parapet zawalony książkami córki, w pokoju z najpiękniejszym widokiem na okolicę, który pod nieobecność dziecka zaanektowałam, był wystarczającą przeszkodą by krzyczeć przez okno. Stwierdziłam, no cóż, trzeba będzie pomęczyć naszego Wójta, by nie wysyłał służ specjalnych koszenia moich przydrożnych kwiatów, które po roku okazały się być cykorią. Przeniosłam się na ścieżkę rowerową wiodącą przez las i tam uprawiałam pachtę. Z koszykiem i łopatką, raz z pieskiem raz bez pieska, oddawałam się upojnemu zachwytowi przydrożnych leśnych kwiatów, zdążyłam przesadzić kilka poziomek, jeszcze nie doczytałam czy aby jadalne i czy mam prawo je tak bez pardonu wykopać, no bo może jeże, których w okolicy spore stadko są głównymi biesiadnikami. Poziomek co prawda nie było aż tak wiele, więc wykopałam kilka i oczekiwałam na plony leśne, lub doczytanie w wolnej chwili czy aby na pewno jadalne. W ogródku dojrzały, smak wyborny i już się szykuję z koszyczkiem do lasu, zupełnie niestrapiona ponownym hałasem kosiarki gdzieś w okolicach mojego domku, lecę po nasiona maków, bo musicie wiedzieć, że maki mają różne odmiany, i ta okoliczna szczególnie piękna. I tu nagle, maków i chabrów brak. Pan skosił na szerokość około pół metra moje maki i bławatki, o jednak ta nazwa piękniejsza. Z tego rozpędu jednak wjechał też do lasu, i wykarczował wszystkie paprocie, moje kwiatki, co prawda leśne, ale poza mną nikt ich do swojego ogródka nie anektuje, tak więc traktuję jak moje własne i osobiste no i rzeczone poziomki. W drodze do Gminy dowiedziałam się, że zleceniodawcą tego genialnego pomysłu jest Starostwo. Trzeciego dnia upałów, po płaczu za poziomkami, obserwacji tworzącego się w tym miejscu suchego jak wiór siana zamiast pięknych poziomek leśnych, moje wkurzenie sięgnęło zenitu. Ścieżka rowerowa wiodąca przez las, upały, sterta siana w lesie, o pożar niezbyt trudno. Już nie wiem co wkurzało mnie bardziej, te śmieci, jakieś puszki, butelki, papierki czy sterta siana zamiast poziomek. Pani pod numerem 112 mocno zdziwiona moją opowieścią, i zaniepokojeniem, podała numer do straży pożarnej. I tutaj powstał dialog na linii wiejska dziewucha, której ktoś z poziomek zrobił siano a zaspany głos w PSP,
– Czy ja mam o pierwszej w nocy zadzwonić do Starostwa i kogoś ochrzanić, że Pani ktoś poziomi w lesie wyciął i zostawił siano ?
Po namyśle, powinnam w tym miejscu zrobić lekką pauzę, zmienić tembr głosu, coś pomiędzy Marylin Monroe wersja przez rozstaniem z Kennedym, a Christine Paul-Podlasky, w scenie ” Staszek, ale strasznie cię przepraszam, ale czy mógłbyś mnie przepchnąć wannę.” bez znaku zapytania, ma się rozumieć. Moje wkurzenie było jednak tym z czasu Marylin Monroe po rozstaniu z Kennedym, zabrakło ochoty, na udawanie kretynki, a czas naglił. A szkoda, bo być może, ten zaspany głos sam by przyjechał prewencyjnie pożar ugasić. Ale potoczyło się to tak :
– No ale, zagrożenie pożarowe ? I macie co robić, od lasu do lasu.
– Od dwóch dni zapowiadają deszcze.
– Czyli jak ?
– Pani zadzwoni o 9 rano.
– No a prewencja ? Mnie za to nie płacą. No ja mam co robić, dom zawalony kwiatem czarnego bzu, i produkcja w toku.
No i już wiecie jaki morał z tej bajki ?
Siano zmokło, wkurzenie przeszło ale gdy ogarnę to pielenie i inne ważne sprawy w ogródku to ten telefonik wykonam, co tam w sprawie moich poziomek Państwowa Straż Pożarna oddział Toruń zdziałała. Ole.
moja wieś pod lasem, 23 czerwca 2021 r.