
Moja powieść zakończyła się w chwili, gdy słowo moja stało się mi obce. Gdy przestałam istnieć, jako ja, zacząłeś istnieć Ty, nauczyłeś mnie siebie, od nowa. Wróciłam do początku, czasu, gdy byliśmy mężem i żoną.
Gdy słowo ja było mi obce, wtedy byliśmy my i ważki nad jeziorem. W kwiecie paproci szukałam wróżby. Diabłów się bałam. Znałam ich moc, ich ostrzeżenia, w religiach wszelakich, w gusłach i zabobonach szukałam schronienia. Powiedziałeś wtedy : – nie rób tatuażu. Lecz ja się śmiałam. Chciałam mieć Cię na zawsze. Twoje imię, Twoją miłość. Chciałam pokazać ją światu. Nie bałam się Diablów, ci mi Ciebie ukraść chciały.
– Zachowaj mnie w sercu – mówiłeś, a ja się śmiałam.
– Nikt mi Ciebie ukraść nie zdoła.
Zeszłam więc w czeluście mojej jaźni i … zapłakałam.
Bo jednak mi Ciebie skradły. * * *