Nueve – odcinek 2

 

ODSŁONA 1 – Moje życie wewnętrzne

„Czemu burzysz się, czemu kruszysz brzegi” – z poematu Morze

 

Kochanie,

co chcesz zmienić? Szukasz sprawiedliwości za horyzontem zdarzeń ? Chcesz postawić ich pod pręgierzem ? Mama z depresjami i terapiami, czy to takie dobre? Nasz mózg posiada sieci neuronów z utrwalonymi informacjami, gdy mówimy, myślimy o czymś przywołujemy informacje znów na pierwszy plan. I tak pozostaje się całe życie smutnym dzieckiem bez szans na coś pozytywnego, bez wykorzystania olbrzymiego potencjału. Może wyjedź, może w innym kraju, innym języku będziesz potrafiła żyć. Podobno smutki przechodzą w zapomnienie ilekroć zmienimy klimat. Po co traktujesz wszystko tak serio i emocjonalnie? Nikt tego nie rozumie poza Tobą samą. Ogromne emocje są dobre dla artystów. Może zacznij pisać lub malować. Wyjdź na słońce, dzień jest tak cudowny.

Całuję – Maria.

Nie potrafiłam wyjąć łyżeczki ze szklanki, a miałam wyjść na spacer. Miliony myśli, jak żyć, by nie biec ku szczęściu, lecz po nim się przechadzać, nie biec ku słońcu, lecz mieć je w sercu. Ten plakat, który widziałam w biurze podróży. Pionowa górska ściana, maleńki szlak, maleńcy ludzie i maleńkie muły oraz napis, niby slogan a jednak proste gramatycznie a tak skomplikowane zdanie, czysta metafizyka, zalążek rozważań wszelakich : „Nie ma drogi do szczęścia, to szczęście jest drogą”. Pomalować się, zrobić kawę czy dokończyć pisać maila, a może zadzwonić do Neli albo jeszcze lepiej wszystko na raz, żeby tylko życie nie uciekło. Moja dusza stała się siedliskiem bólu, ciała niekochanego i porzuconego i jakby magiczna część wszechświata wiedziała, że ona, dusza, ta część mnie stojąca lecz obok, której odszukać w sobie nie potrafiłam, poddawana jest zwyczajnej obróbce papierem ściernym, o czym zdawali się wiedzieć wszyscy, poza mną. Nie łapałam tchu, nie potrafiłam kokietować ani nawet nie chciałam. Zwyczajna kokieteria brzydziła mnie. Nie miałam ochoty toczyć żadnych gier, przekonana, że miłość obroni się sama. Lecz o dwa słowa wykrzyczane nazbyt wiele i na zawsze straciłam nić porozumienia z mężem. Wstał i wyszedł. Zdążył przeklnąć. Nie trzasnął drzwiami, lecz cicho je za sobą zamknął. Dał mi całusa w czoło, wypowiedział słowa : – Skoro tego chcesz, to ja też chcę, byś była szczęśliwa. – Wyszedł.

Przez jakiś czas euforią wolności od ciągłych kłótni zaspokajałam się wypadami do kina, na zloty szamańskie, magiczne tańce kobiet w magicznym pędzie ku nie wiadomo czemu, namioty potu i gongi tybetańskie, głowa w górę i w dół, modlitwa o pokój i raj na ziemi. Wszystko daremne, gdy chce się tylko jednego, Chciałam by o mnie  walczył, nie walczył, chciałam by był zazdrosny, nie był, by się dobijał, nie robił tego, by zatęsknił, lecz on odszedł i nie wrócił. Uśmiechałam się do ludzi i pędziłam co tchu przed siebie. Wskoczyłam na kolejkę górską życia tylko dlatego, że chodząc po łące na polanie każdy motyl i każda ważka przypominały mi o tęsknocie, za nim. Jedynym haustem powietrza, którym chciałam się karmić. Idąc ulicą zaczęłam zauważać spojrzenia ludzi, po jakimś czasie odwzajemniałam uśmiechy. Niczym caryca zdążyłam zauważać, że wyniosłość, kokieteria, lubieżność są idealnym afrodyzjakiem na prawie każdego. Kiedyś nie zauważałam nawet mężczyzn zabiegających o mnie. Liczył się tylko jeden, mój mąż. Odkąd odszedł próbowałam wszystkich magicznych sztuczek by przyznać sobie medal za męstwo i odwagę. Tylko sama przed sobą nie potrafiłam nigdy przyznać się, jak zwyczajnie cholernie tęsknię i nie wyobrażam sobie świata bez niego.

Więc gdy byłam na kolejce i silny podmuch wiatru muskał moje nozdrza, pochłonięta euforią wolności i nowych idei, śmiałam się : jaki mąż ? Lecz ilekroć niezauważona przez nikogo samotnie przechadzałam się po łące melancholii, to uczucie dobrze mi znane, gdy raz zanurzysz stopy w sadzawce tęsknoty ten ból ogromny mroził moje ciało. Wtedy dusza moja umierała i nie potrafiła oddychać. Wyłam, to nie był płacz ani rozpacz. Wyłam z bólu, tęsknoty, której nie zdołałam niczym ukoić. Osuszone stopy, odmarznięte myśli o nim, przeklinałam i płakałam, raz zasuszone pozwalały mi nie odwracać się wstecz. Lecz jedna część mnie mówiła : on wróci, musisz być cierpliwa Lena. Wróci pewnego dnia, gdy będziesz gotowała obiad, myła podłogę, może w drodze do pracy lub zwyczajnie zadzwoni. Wewnętrzny głos, z którym prowadziłam mini dialogi nigdy nie dawał jej nadziei, na którą czekałam. Był jak surowy sędzia nie przyjaciółka.

Lena : A co jeśli on jednak nie wróci ?

-Wtedy nauczysz się żyć bez niego.

Lena : Jak mam żyć bez mojej miłości.

– Życie to suma oddechów…

Lena : Tylko ja nie oddycham.

Wtedy wtulałam się mocno w kołdrę, dodatkowy koc, gruba piżama, termofor i farelka w łazience. Gorąca kąpiel na ukojenie emocji po płaczu.

W nocy zapadałam się, coraz głębiej i głębiej. Kuliłam niczym dziecko w łonie matki. Pragnęłam ciepłych dłoni na skórze i delikatny dotyk opuszków palców na skroniach, przytulenia i jego oddechu na czubku głowy. Zamykając oczy, gdy próbowałam wymazywać go z pamięci drżałam najmocniej. Nie chciałam przypomnieć sobie miłości jego ciała, chciałam zapomnieć bo zapomnieć musiałam. Jakże miłe by było zrobienie escape od życia by podążyć za nim. Lecz dzieci, one potrzebowały matki. Za dnia walczyłam, polegałam w nocy, gdy żaden stróż nie widział mnie, wtedy ukrywałam się pod kołdrą i … odsłaniałam kotarę wchodzenia w kolory, które pojawiały się na dnie rozpaczy. Najgorszy był kolor czarny, szary i bury. Potrzebowałam multum czasu by uwolnić fontannę łez, która sprawiała, że czarny zamieniał się w mocny bordo, fiolet, a szary ulegał wybieleniu przekształcając się w błękit. Potrzebowałam jesieni by poczuć liście, i zimy by śnieg by każdy płatek jego mienił się na mojej twarzy, wiosny by widzieć pąki na drzewach i lata by czuć w powietrzu zapach truskawek. I późnego lata, by ostatnia kąpiel w jeziorze była zapowiedzią jesieni, by znowu czuć liście pod stopami. Lecz ja nie czułam żadnej z pór roku. Czekałam na jedną jedyną, piątą porę roku o nazwie MIŁOŚĆ. Wspomnienia o nim ogrzewały mnie od środka, mogło by się to stać, w sposób naturalny. Lecz zamknęłam serce, jedyna droga ku wolności przez nią samą zostałam unicestwiona. Więc zapominałam i krzyczałam, płakałam, nie rozumiałam.

Mój umysł doskonale podpowiadał mi co mówi do mnie moja własna podświadomość, która krzyczała – otwórz serce, to wystarczy, prawda sama się obroni. Masz bezpośredni dostęp do informacji i naprawdę jesteś samowystarczalna dla samej siebie. Zobacz, że jesteś światem i wszechświatem, reszta jest iluzją, która nie istnieje. Lecz bez miłości runął cały wszechświat mój, by go odnaleźć będę musiała przejść długą drogę, głównie przez piekło, by rajem stała się Ziemia.

– Jeżeli naprawdę kochasz męża to on naprawdę kocha Ciebie i pewnego dnia wróci – mówiła moja świadomość, lecz nie chciałam jej słuchać a może nie potrafiłam ? Jedyna energia, którą pamiętałam, energia miłości wysyłana wzajemnie sobie mogła uzdrowić mnie na wieki. Lecz nie mając dostępu do informacji płynących z mojego serca musiałam je oczyścić by on mógł rozpoznać z oddali latarnię czerwieni moim sercu pełnym miłości. Dziś światła były zgaszone a ostatni płomień na lądzie zalany erupcją niewłaściwych słów, gdzie zabrakło MIŁOŚCI.

*   *  *

debiut literacki z roku 2016 r. w 21 odsłonach.

(odsłona 1 wydawana w odcinkach, reszta w druku)

„Nueve” (pierwsza część trylogii)

autor : Dorota Olpeter

na okładce akwarela Adama Papke, Przed Burzą