Nueve – odcinek 10 – Z wizytą u Racheli

Wiec to jest przepis na szczęście? Te nalewki, dżemiki, kot, ptaki za oknem? – Zapytałam ją spojrzeniem w jej oczy i szukałam odpowiedzi na zadawane sobie samej od tamtej pory pytanie, od chwili gdy drzwi się zamknęły a ja miałam żyć zdana sama na siebie. Rachela dała mi przestrzeń, której tak potrzebowałam. Wstała od stołu i podeszła do kuchni. Szukała czegoś w kuchennych szafkach. Miała niezwykle powolne ruchy a ja mogłam podziwiać jej cudowną fryzurę, gęste loki, lekko już oszroniałe, lecz najwyraźniej musiała używać henny do włosów, w kolorze orzecha laskowego. Upięte w luźny kok, kręcone kosmyki opadały na czoło i poliki. Aksamitna cera, z domieszką słońca, kilka dawnych piegów na nosie, lekko mrużyła oczy i prawą dłonią odganiała z oczu niesforne kosmyki włosów, które tańczyły jak dla przekory po jej czole, delikatnie drażniąc powieki. Odganiała je w uroczej zabawie, jakby były pstotkami, które pomieszkiwały na jej głowie i przypominały co chwilę, pobaw się nami, jesteśmy tutaj, odgarnij nas, dodamy ci tym uroku. Było coś niesamowicie spokojnego w tej cudownej symbiozie jej bujnej fryzury i jej całej osobowości.

Wyszłam na taras, aby zapalić papierosa, choć tym razem nie czułam takiej potrzeby. Chyba chciałam się przekonać, czy mogę się u niej swobodnie poczuć, czy potrafi zaakceptować wszystko, absolutnie, i dać mi poczucie wolności, wolnej woli wyrażonej w potrzebie swobody podejmowania wyborów. W tej chwili wyborem tym była chęć zapalenia papierosa.

Było późne przedwiośnie, na dworze panował jeszcze chłód. Kątem oka zauważyłam przebijające się tuż przy tarasie drobne zielone wypustki roślin, Coś, co za chwilę być może miało być przepięknym kwiatem, choć nie potrafiłam rozpoznać, zastanawiałam się jaki kolor ten kwiat będzie miał pełną wiosną, czy może dopiero latem ?

Rachela dołączyła do mnie, otulona w gruby kaszmirowy mocno kolorowy szal, o etnicznych wzorach. Dzień był bardzo słoneczny. Obie bez słów wystawiłyśmy twarz ku promieniom wiosennego słońca.

– Tylko trzeba być na emeryturze, żeby mieć na to czas i chyba ochotę. Albo mieć duszę samotnika. – Dokończyłam we własnych myślach moją myśl przewodnią. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Słoneczne promienie wpuściłam wraz z nim do samego wnętrza moich płuc, by wraz z tym bijącym ciepłem rozgrzał każdą cząstkę skostniałych komórek, które jakiś czas temu, a może dawno temu po prostu zamarzły. Z wydechem wypuściłam cała zmarzlinę, którą w sobie od lat kisiłam, aby sobie poszła, po prostu precz. Wyszła ze mnie  i znalazła własne ukojenie gdzie tam za horyzontem, w innej krainie, gdzie słońce ją ogrzeje.

Gdy otworzyłam oczy i spojrzałam na Rachelę, jej powieki nadal były delikatnie przymrużone.  Jakby chciała mi pozwolić, bym dokładnie jej się przyjrzała, w promieniach wiosennego słońca.

Popatrzyłam na jej twarz. Cera nie znała podkładu, nie dlatego, żeby nie miała pieniędzy na drogie kosmetyki, i nie wiedziała, ze dobry podkład nie szkodzi cerze, ale ta cera mówiła wszystko. Mówiła o szczęściu kobiety, pokazywała całe jej życie. Rozszerzone pory, znak dawnych zabiegów kosmetycznych, chyba nie wiedziała, co to laser i że można je pozamykać. A może wiedziała, ale nie miało to dla niej takiego znaczenia? Lekkie zmarszczki wokół oczu, wyraźne brwi, pionowa zmarszczka podwójna pomiędzy nimi.

W tej chwili otworzyła powieki, i ze słonecznym ciepłym odbiciem jego promieni spojrzała na mnie posyłając mi cudowny uśmiech. I znowu odczytała moje myśli lub zauważyła pilnie moje spojrzenie.

– Ta zmarszczka to mimowolne marszczenie brwi czoła, problemy z wątrobą. Sok z buraczków. Nie wiem, czy pomógł… Chyba raczej pomogło, gdy wypuściłam całą żółć – Zaśmiała się. – Jadłam te buraki jak głupia. Buraki gotowane, pieczone, codziennie sok z buraków. Dopiero gdy puściłam, tak autentycznie puściłam złość na …na wszystko, wówczas wątroba przestała boleć.

– Wątroba przecież nie boli? – Skwitowałam, wymądrzając się, jakby szermierka słowna miała tu jakiekolwiek znaczenie.

– Niby nie boli, ale mnie bolała. Zawsze ją czułam, gdy byłam zła.

– Wiec jak to jest puścić złość?

Popatrzyła na mnie, lekko marszcząc  brwi i  zamyśliła się. Nie czułam przy niej żadnego rodzaju zadufania w sobie lub poczucia, że jest ważniejsza. Czułam, jakbym nagle weszła do krainy, w której mogę zadać każde pytanie, nawet najbardziej naiwne i otrzymam wyczerpującą odpowiedz. Ale czy to zrozumiem, to już całkiem inna spawa.

– To może wypłynąć z głębi ciebie, z twojego wnętrza. Każda komórka ma to czuć. Czujesz to wątrobą, żołądkiem, czujesz to w palcach, głęboko oddychasz. O tak, oddech ma tu kluczowe znaczenie. Gdy potrafisz zatrzymać się na tym oddechu, wpuścić powietrze głęboko poniżej pępka,  o tu. – Pokazała na obszar w dole brzucha. – Przytrzymać,  poczuć, że ono cię napełnia całą i wtedy lekko wypuścić. Lub, jak to mawiała moja mama, gdy ją pytałam: „mamo jaki jest przepis na ten twój dżemik z płatków róży?” odpowiadała: „no najpierw to musisz nazbierać tych płatków i to sporą ilość. Wiesz, to całkiem proste, po prostu szukasz krzaków, najlepiej kilku, gdzieś daleko od szosy”. Ale teraz nie ma tych krzaków. Trzeba mieć swoje miejsce na zbieranie, a w tym roku zmarzły.

– No tak, ale dostała Pani ten przepis?

– No właśnie, o to samo zapytałam: „mamo, ale jaki jest przepis?”.

– Kochanie, jak już nazbierasz tych płatków, to przepis znajdziesz w Internecie, tam tego pełno. Do wyboru, do koloru. Każdy ma swój. Mój jest prosty, płatki, cukier, cytryna i dużo miłości.

–  Więc Pani zaczęła ?

– Ja zaczęłam od miłości, a właściwie od zabawy w miłość. …

Rozpoczęłam zwyczajnie jak to każda kobieta. Kupiłam książkę z gatunku Dlaczego mężczyźni kochają zołzy, przeczytałam po łebkach, podkreśliłam najważniejsze i zaczęłam stosować.

– I co? I już ?

– Wiesz, dokąd mnie to zaprowadziło? Prawie do zakładu psychiatrycznego, bo uwierzyłam, że mężczyźni kochają zołzy. To jak z pieczeniem ciasta. Możesz mieć przepis, proporcje: ile cukru, ile masła, ile drożdży, ale jeżeli nie włożysz prawdziwej siebie, wyjdzie ci zakalec, i co z tego ze masz najlepszą książkę kucharską? Poznałam kiedyś wspaniałego człowieka, ujął mnie wszystkim.  Przy nim kwitłam, miał w sobie tak niesamowicie rozwinięty zmysł artysty, że porównywałam go do mojego ukochanego Gaudiego. Ponieważ zostałam wychowana jak połowa społeczeństwa w wielki negatywizmie i braku odwagi, by o swoją miłość walczyć, zrobiłam wszystko by atakowana przez zwyczajnych zazdrośników powiedzieć o jedno słowo za dużo, w dodatku nie do niego, o jeden domysł zbyt wiele. Dlaczego tak się stało ?  Bo nie potrafiłam obronić mojej miłości,  bo gdy coś się musi skończyć, wymyślamy wszystkie powody dla których to się zakończyło, lepiej oczernić drugiego człowieka, niż przyznać się do porażki i przegranej.

* * **

debiut literacki z roku 2016 r. w 21 odsłonach.

(odsłona 1 wydawana w odcinkach, reszta w druku)

„Nueve” (pierwsza część trylogii)

autor : Dorota Olpeter

na okładce akwarela Adama Papke, Przed Burzą